Witajcie w świecie, gdzie w ciągu
dnia swe rządy pełnią ludzie, aby po zmroku skryć się za runicznymi barierami i
ustąpić miejsca bezlitosnym demonom, łaknącym ich krwi. Życie każdego, mieszkańców
pomniejszych osad, czy nawet Wolnych Miast, nie należy do najłatwiejszych, jest
bowiem przepełnione lękiem przed nieustępliwymi potworami. Sen ludzi od dawien dawna
nie był spokojny, nocą zamiast ciszy rozchodzi się ryk demonów, dźwięk
stawiającym opór barierom albo płacz i krzyki przerażonych ludzi. Arlen nie zamierza
się jednak poddać otaczającej go rzeczywistości, a przede wszystkim strachowi,
który odebrał mu to, co było mu najdroższe. Leesha także nie
ma zamiaru zmieniać swojego postanowienia, nie daje się ugiąć, mając przy swoim
boku starą Zielarkę. Podobnie Rojer, który stracił wszystko, co mógł, ale mimo
tego, znalazł w sobie siłę do walki z każdym kolejnym dniem. Tak wygląda
rzeczywistość, świat podzielony na dwie, tak różne części – jasną i ciemną,
gdzie śmierć jest najmniej przerażającą rzeczą, której można doświadczyć.
Wykreowany przez Petera Brett’a
świat okazał się być na tyle interesujący, a przede wszystkim tak niezwykle
wyrazisty, że porwał mnie od pierwszej strony. Wszystko, zamieszczonego na
kartach „Malowanego człowieka”, zdawało się być żywe, wręcz namacalne - zarówno
opisane miejsca, każdy kamień, krzak, jak i każda pojawiająca się w powieści
postać. Nic więc dziwnego, że lektura dzieła tego amerykańskiego pisarza
wywarła na mnie bardzo pozytywne wrażenie. Po raz pierwszy od bardzo dawna byłam
na tyle pochłonięta czytaniem, tak podekscytowana prowadzoną akcją, że zdołałam
zapomnieć o wszystkich problemach i smutkach, które odciągały mnie od
zwyczajowych przyjemności.
„Malowany człowiek” nie bez kozery został
ogłoszony jedną z najlepszych książek z gatunku fantastyki. Ma w sobie wszystko
to, co dobry twór powinien mieć – ciekawą konstrukcję świata przedstawionego, wartką
akcję i zapadających w pamięć bohaterów, do których ciężko się nie przywiązać. Wykreowany
świat mamy możliwość poznać za sprawą trzech bohaterów, znajdują się oni w
różnych miejscach i trudnią się różnymi zajęciami. Początkowo byłam zirytowana,
kiedy rozdziały dotyczące Arlena zastąpiły strony, opisujące historię Leesh i odwrotnie, ale ten niejako przeplatający się sposób prowadzenia akcji prawie od razu przestał mi przeszkadzać. Trochę inaczej się miała sprawa najmłodszego
z naszej trójki postaci, Rojera, ponieważ jego perypetie nie były już tak ciekawa jak
poprzednie. Na szczęście autor nie poświęcił uczniowi Minstrela zbyt dużo uwagi.
Peter V. Brett przelał na karty
papieru ciekawą wizję świata, z którą czytelnik zapoznaje się z każdą kolejną
przeczytaną stroną. Aby mógł on lepiej zrozumieć rzeczywistość, w której
przyszło żyć trójce głównych bohaterów, w licznych opisach czy wypowiedziach
innych postaci nie zabraknie wzmianek o polityce, prawach, zajęciach i sposobie
życia mieszkańców. Odbiorca jest bowiem w „Malowanym człowieku” obserwatorem,
który ma okazję śledzić tę historię niejako zza pleców Arlena, Leeshy czy też
Rojera. Z tego też powodu, czytelnik nierzadko dowiadywał się szczegółów,
dotyczących funkcjonowania w przedstawionym świecie, na równi z przewodnimi
postaciami. Wszystko to za sprawą starszych i bardziej obeznanych mieszkańców. Dlatego też
przywiązanie się do tej trójki było jak najbardziej możliwe, nie byli oni obojętni dla
odbiorcy, a wręcz przeciwnie - wzbudzali silne emocje.
„Malowany człowiek” okazał się być
lekturą godną przeczytania. Dawno nie zostałam wręcz przyssana do stron żadnej
czytanej przeze mnie ostatnio książki. Dodatkowym atutem tej powieści są niezwykłe rysunki, pozwalające odbiorcy wyobrazić sobie na przykład wygląd demona czy poszczególnej postaci - stanowią one ciekawą formę urozmaicenia lektury, uprzyjemnienia czytania. Z tego powodu, polecam ją wszystkim, a
zwłaszcza miłośnikom dobrej fantastyki. Na tym dziele na pewno się nie zawiedziecie.
Wydawnictwo: Fabryka Słów
Liczba stron: 500
Data premiery: 29.11.2008r.
Ocena: 6/6