Wydawnictwo: Solaris
Liczba stron: 219
Data premiery: 04.2012r.
Niestety, ale w dzisiejszych czasach mało kto
sięga po książki. Każdego roku liczba czytelników zauważalnie się zmniejsza. Literaturę wypierają gry komputerowe, telewizja i innego rodzaju rozrywka niskiego
lotu. Tak jak kiedyś osoba oczytana była zaliczana do grupy ludzi
inteligentnych, tak teraz kojarzona jest z osobami, które nie mają swojego
życia osobistego i / lub mają problemy z nawiązywaniem kontaktów
międzyludzkich. Ray Bradbury przewidział to zjawisko z prawie
sześćdziesięcioletnim wyprzedzeniem, aczkolwiek przedstawił je w trochę
odmienny sposób.
Montag jest strażakiem, jednak zamiast gasić
ogień, sam go wznieca. Palone są wszelkie książki, a za ich posiadanie grożą
surowe kary, przede wszystkim zniszczenie całego majątku ich potencjalnego
właściciela. Główny bohater żyje w czasach, w których takie wartości jak
miłość, przyjaźń czy wiara zostały odrzucone bądź zapomniane. Priorytetem stało
się m.in. posiadanie dużej ilości ekranów telewizyjnych i oglądanie bezwartościowych
seriali. W tym świecie ludzie nie mają prawdziwych przyjaciół, którzy mogliby
ich wysłuchać, nie mogą też liczyć na udany związek partnerski, ponieważ miłość
i potrzeby drugiego człowieka nie są najważniejsze. Światopogląd Montaga powoli
zmienia się za sprawą dziewczynki, która jako jedyna słucha tego, co ten ma do
powiedzenia, jednak to nie może trwać wiecznie. Rząd ma bowiem sposoby na
obserwowanie i kontrolowanie swoich obywateli…
„451 stopni Fahrenheita” można zaliczyć do
klasyki literatury antyutopijej i właśnie z tego powodu powinien zaznajomić się
z nią - w mojej opinii - każdy, bez wyjątku. Ray Bradbury stworzył wizję
świata, która przeraża od pierwszych stron. Życie pod ścisłą kontrolą, w
otoczeniu ludzi, z którymi można porozmawiać jedynie na temat emitowanych w
telewizji oper mydlanych, na dodatek bez możliwości posiadania i czytania książek?
Ta perspektywa w żadnym stopniu nie wydaje się zachęcająca, jednak przez swoją
inność fascynuje odbiorcę do samego końca.
Powieść została wydana po raz pierwszy w
1953 roku i z pewnością język, którym posłużył się autor, sprawiłby współczesnemu
czytelnikowi niemały problem. Z pomocą przyszła jednak Iwona Michałowska, która
zdecydowała się przełożyć powieść, pomimo tego, iż ta została już wcześniej przetłumaczona
przez Adama Kaskiego. Wykorzystany przez nią język jest dostosowany do dzisiejszego
czytelnika, dlatego „451 stopni Fahrenheita” czyta się bez żadnego problemu, a
niebanalna historia i przerażająco-fascynująca wizja świata zachęcają do
kontynuowania lektury.
Polskich wydań tej pozycji jest kilka, jednak
warto wspomnieć o egzemplarzach z 2012 roku, które wyszły spod nakładu
wydawnictwa Solaris. Niezwykle ciekawym i klimatycznym elementem jest ich oprawa
graficzna. Nie mam jednak na myśli okładki, ponieważ ten projekt swoim wyglądem
nie zachwyca, chodzi mi o wnętrze. Każda ze stron przypomina nadpalony papier,
dzięki tej stylizacji odbiorcy jeszcze łatwiej jest poczuć klimat tej powieści.
Powieść Ray’a Bradbury’ego wciąga do tego stopnia, że ciężko jest się
uwolnić spod jej wpływu. Czytelnik nie wie, czego może się spodziewać,
zakończenie jest dla niego zagadką, do której powoli przybliża się z każdą kolejną stroną. Autor w swej powieści zwrócił uwagę na wiele różnych problemów m.in.
zachwianie wartości rodziny, ograniczanie praw obywateli, manipulowanie faktami
i całkowite kontrolowanie ludzi. Najgorszy jest jednak fakt, że w „451 stopniach
Fahrenheita” możemy dopatrzeć się obrazu współczesnego świata, w którym
skorumpowane media zaczynają wpływać na sposób myślenia obywateli. Książki może i nie są przymusowo niszczone, jednak ludzi dobrowolnie rezygnują z ich czytania, a nie bez powodu z ust chińskiego komunisty Mao Zendong'a padły te słowa „Czytanie zbyt wielu książek jest szkodliwe”.
Moja ocena: 6/6
Recenzja została również zamieszczona na portalu Juventum.
Recenzja została również zamieszczona na portalu Juventum.
Jak tylko założyłam konto na nakanapie.pl (a nawet nie pamiętam, ile czasu od tego momentu minęło!) to właśnie ta książka rzuciła mi się w oczy i natychmiast zapragnęłam ją przeczytać. Niestety ile razy bym w bibliotece nie była, tyle razy dowiadywałam się, że tej książki nie ma, nie została zakupiona i prawdopodobnie będę musiała kupić ją sobie na własność. :) Nie narzekam, bo mam bardzo pozytywne przeczucia odnośnie tej lektury, więc jak najbardziej jest ona mile widziana na mojej półce.
OdpowiedzUsuńDziwne, że nie było w bibliotece... Taki tytuł powinien być, to jest, jak dla mnie, pozycja obowiązkowa. Koniecznie się z nią bliżej zapoznaj!
UsuńFajnie, że wznawiają powieści Bradbury'ego, nie trzeba za nimi latać po aukcjach i kupować za kilka stów :-D Też zamierzam się zaopatrzyć :)
OdpowiedzUsuńNa pewno przeczytam kiedyś, już długo się na nią napalam :)
OdpowiedzUsuńWidziałam kilka razy okładkę tej książki. Taką z zapałką.
OdpowiedzUsuńKurczę, zaciekawiła mnie.
A przez Ciebie jest teraz na mojej liście "must read".
A czasu eM nie posiada.
Czuj. Się. Winna.
;)
Mój brat ma w maju urodziny i coś mi się wydaje, że skorzystam z okazji i zadowolę i jego i siebie kupując mu na urodziny właśnie tę książkę :)
OdpowiedzUsuńAż się boję, jak wygląda język dostosowany do współczesnego czytelnika...
OdpowiedzUsuńObiecuje sobie od dawien dawna, że te książkę przeczytam, ale nadal nie miałam okazji :( Niemniej widziałam, że w księgarniach jest coraz więcej różnych wydań tej powieści - będzie w czym wybierać!
OdpowiedzUsuń