niedziela, 27 marca 2011

Przeczytaj dziś, zanim nadejdzie Jutro - akcja wydawnictwa Znak



Ostanie badania czytelnictwa potwierdzają tezę, że Polacy przestają czytać. Szkoła – najbardziej naturalne miejsce – nie wyrabia nawyków czytelniczychco trzeci uczeń i student nie sięgnął w ubiegłym roku po książkę.

Musimy to zmienić! Znak, jako wydawnictwo gromadzące wokół siebie środowisko wybitnych pisarzy, filozofów i naukowców, czuje się szczególnie zobowiązany do promocji kultury czytania. Dlatego przed zbliżającym się Światowym Dniem Książki rozpoczniemy akcję wspierającą czytelnictwo wśród młodzieży Przeczytaj dziś, zanim nadejdzie Jutro.

Zainspirowały nas działania, jakie przeprowadzono w Szwecji w ramach Läsrörelsen [Ruch Czytelnictwa]. Jego twórcy uznali, że wysoki poziom kultury czytania jest niezbędnym warunkiem istnienia demokracji. Początkowo była to inicjatywa intelektualistów i edukatorów, jednak z czasem akcja nabrała rozpędu i włączyły się w nią kolejne instytucje, ministerstwa i rząd Szwecji.
W trakcie projektu uruchomiono ponad 120 programów, w tym Ge dina barn ett språk, czyli Dajmy dzieciom język.
Dzieci i młodzież poproszono o wybranie książek, które mają największe szanse, by zachęcić ich rówieśników do czytania. Jutro Johna Marsdena znalazła się w tym zestawieniu jako jedyna książka spoza Szwecji. Właśnie dlatego zdecydowaliśmy się rozpocząć akcję w momencie wydania tej książki w Polsce.
Akcję przeprowadzono także w miejscach niekojarzonych dotąd z czytaniem – wybrane tytuły były między innymi dołączane w McDonald's do zestawów Happy Meal. Łącznie rozdano 1,2 mln egzemplarzy książek.

Przedstawiliśmy nasz projekt uczniom i nauczycielom. Rozmawialiśmy z młodzieżą o tym, co podoba im się w książkach. Dyskutowaliśmy z pedagogami o tym, jak mogą wykorzystać Jutro do rozmowy o uniwersalnych wartościach. Chcemy pokazać, że można o tych wartościach mówić współczesnym, przystępnym językiem. Że lektury szkolne nie muszą być nudne, a czytanie może być po prostu fajne.
W wyniku współpracy z dr Gabrielą Olszowską, recenzentką ministerialną i dyrektor krakowskiego gimnazjum, powstał szereg materiałów dydaktycznych ułatwiających przeprowadzenie lekcji [m.in. z języka polskiego, języka angielskiego, wiedzy o społeczeństwie].
W ramach akcji chcemy przekazać każdemu gimnazjum i szkole ponadgimnazjalnej zestaw materiałów edukacyjnych, egzemplarz  powieści Johna Marsdena Jutro oraz materiały informujące o konkursie dla uczniów – przesłane materiały stanowić będą komplet narzędzi potrzebnych do przeprowadzenia lekcji.
Kontaktujemy się już ze szkołami, które bezpośrednio zapraszamy do wzięcia udziału akcji – skontaktowaliśmy się już z ponad dwoma tysiącami gimnazjów.

Wszystkie osoby, które chciałyby zgłosić swoją szkołę do udziału w akcji, prosimy o kontakt mailowy: jutro@znak.com.pl
Wkrótce ruszy również oficjalna strona www.seriajutro.pl 

*** 
Myślę, że tego typu akcja jest bardzo dobrym pomysłem, który może się skończyć sukcesem (taką mam przynajmniej nadzieję). Skoro szkoły ponadgimnazjalne również mogą brać udział, to moje liceum jak najbardziej wkręcę do tej akcji. Mam nadzieję, że Wy również :)

2 komentarzy:

Każdy komentarz jest tu mile widziany. Podziel się ze mną i innymi czytelnikami swoimi przemyśleniami, opiniami czy nawet krytyką.

czwartek, 24 marca 2011

Wyspa kanibali, Nicolas Werth

Wydawnictwo: Znak
Data premiery: 23.03.2011r.
Ilość stron: 292

 Nocolas Werh  jest francuskim historykiem, który bada losy Związku Radzieckiego. Jego drugą, najnowszą książką jest „Wyspa kanibali”, która odkrywa szokującą zbrodnię Stalina. Dzięki tej książce, świat jest w stanie poznać prawdę o latach 30 XX wieku, gdy na terenach Związku Radzieckiego, rządy sprawował Stalin.

 „Wyspa kanibali” jest dokumentem, który opisuje losy milionów ludzi wysłanych na wyspę Nazino nad rzeką Ob. Były to tzw., „elementy zdeklasowane”, które nie zostały odpowiednio wyposażone. Wkrótce zaczęło na wyspie brakować jedzenia, a jak wiadomo – człowiek musi coś jeść, z tego też powodu, wkrótce wyspa przekształciła się w wyspę kanibali, na której dochodziło do straszliwych aktów przemocy ze spożywaniem ludzkiego mięsa w tle.

„Złapali ją, przywiązali do topoli, obcięli jej piersi, uda, wszystko, co da się zjeść, wszystko, wszystko… Byli głodni, każdy musi jeść. Kiedy Kostia wrócił, ona jeszcze żyła. Chciał ją ratować, ale się wykrwawiła, umarła”.

 Ta książka nie jest powieścią! Jest dokumentem, napisanym językiem popularnonaukowym, więc nie każdemu przypadnie do gustu. Na początku czytamy relację starej chłopki z ludu Ostiaków, która była obserwatorem zdarzeń na tej nieszczęsnej wyspie (cytat powyżej, to jej słowa). Widziała mnóstwo nieżyjących ciał i mordujących się wzajemnie ludzi. W późniejszych rozdziałach, autor opisuje od początku wydarzenia, które spowodowały, że ludzie znaleźli się w takim, a nie innym miejscu. Informacje o danych zdarzeniach, wzbogacają zeznania świadków oraz różnego rodzaju raporty, dokładne daty i zachowania poszczególnych osób, sprawujących władzę w państwie. 

 „Wyspa kanibali”, prócz czysto historycznych faktów, ukazuje potencjalnemu człowiekowi jak wyglądało myślenie ludzi w tamtych czasach, w jaki sposób funkcjonowała władza, która nie zważała na potrzeby mieszkańców. Mając na myśli jedynie swoje dobro, nie przejmowali się liczną ilością zgonów, epidemiami i różnego rodzaju zbrodniami. Czy tak powinni zachowywać się przedstawiciele władzy? Jak mogli pozwolić, aby deportowani ludzie, stracili resztki człowieczeństwa i byli w stanie się wzajemnie zjadać?

 Ta książka nie jest pozycją łatwą. Szczerze mówiąc, nużyła mnie i nie czułam się dostatecznie gotowa na jej czytanie. Mimo młodego wieku i dość ograniczonego spojrzenia na świat, ta książka wzbudziła we mnie niesamowity smutek pomieszany z oburzeniem. Rozumiem, że w latach 30, ludzie posiadali niewielką wiedzę na temat wielu aspektów życia, jednak żeby aż tak? Każdy człowiek musi jeść i posiadać odpowiednie przedmioty, które pozwolą mu przetrwać, jednak władze ZSRR się tym nie interesowały i pozwalały ludziom umierać, nie udzielając im odpowiedniej pomocy. Najbardziej przerażający jest fakt, że osoby wyżej stojące, sądziły, że wszystko jest w najlepszym porządku, jednak wkrótce zrozumieli, że nie wszystko idzie zgodnie z planem.

 Książkę polecam każdej osobie, która jest gotowa przeczytać dokument. Nie jest ona odpowiednia dla osób młodych, ponieważ większość z nich, nie będzie w stanie tej książki zrozumieć, a nawet przez nią przebrnąć. Ta pozycja jest doskonałym źródłem wiedzy, który przedstawia straszną, aczkolwiek prawdziwą prawdę, o której dopiero niedawno był w stanie dowiedzieć się świat. Jak mogę źle ocenić książkę, w której została opisane piekło wielu tysięcy ludzi? Podziwiam autora, za to, że dąży do poznania prawdy i dzięki niemu cały czas jest w stanie dowiedzieć się o zmarłych ludziach, których spotkała taka krzywda.  Myślę, że powinien się z nią zapoznać każdy prędzej czy później.

Moja ocena: 6/6

 Książkę otrzymałam od wydawnictwa Znak, za co serdecznie dziękuję!

9 komentarzy:

Każdy komentarz jest tu mile widziany. Podziel się ze mną i innymi czytelnikami swoimi przemyśleniami, opiniami czy nawet krytyką.

niedziela, 20 marca 2011

Intruz, Stephenie Meyer

Wydawnictwo: PUBLICAT
Data premiery: 14.11.2008r.
Liczba stron: 556

Stephenie Meyer jest jedną z najsławniejszych autorek dzisiejszych czasów, a wszystko za sprawą serii o wampirach pt. "Zmierzch". Zyskała fanów jak i wrogów na całym świecie, z czego ja zaliczam się do tej pierwszej grupy. Miałam wiele razy możliwość przeczytania Intruza, jednak coś mnie od tej książki odpychało. Myślałam: co może być ciekawego w pozycji, która mówi o pasożytach, mieszkających w ludzkim ciele? Po namowie koleżanki, wypożyczyłam tą książkę, przeczytałam i żałuję.... że sięgnęłam po nią dopiero teraz.

 "Intruz" opowiada o naszym świecie, który został zawładnięty przez obcych. Przejęli oni ludzkie ciała i zaczęli żyć w taki sposób jak my, tylko z taką różnicą, że na ziemi zapanował pokój, wszechobecna sielanka. Owi przybysze są wpuszczani w ciała ludzi i nie zostaje ślad po pierwotnym właścicielu ciała, jednak od reguły zawsze są wyjątki i tak było też w przypadku Melanie, która mimo schwytania i wszczepienia pasożyta, nie zniknęła. W jej ciele zaczęły istnieć dwie osoby: ona i Wagabunda. Z czasem wyrosła między nimi niewidzialna więź, która sprawiła, że Wagabunda zaczęła kochać mężczyznę swojego żywiciela i jej brata. Postanawiają wyruszyć na pustynie w poszukiwaniu dwóch osób, które kochają najbardziej na świecie.

 Książkę zaczęłam czytać z nieukrywaną niechęcią, byłam przekonana, że mi się nie spodoba, że cykl "Zmierzch" w dalszym ciągu będę uważała za najlepsze dzieło Stephenie Meyer. Po kilkudziesięciu stronach zdałam sobie sprawę, że coraz większą przyjemność sprawia mi czytanie i z coraz większym zapałem poznawałam przygody Wagabundy i Melanie. Od strony setnej akcja nabrała tempa, a ja z bijącym sercem przesuwałam wzrokiem po każdym kolejnym słowie.

 Stephenie Meyer nie zawiodła mnie. Jej książka była strasznie wciągająca, nie pozwoliła mi oderwać od siebie wzroku, mimo, że wiedziałam jakie mam obowiązki na głowie i nie mam czasu na czytanie. Koniec końców, rzuciłam wszystko co miałam zrobić, byle czytać dalej. Autorka napisała tą pozycję językiem bardzo bogatym  w różnorodne opisy. Bohaterowie zostali stworzeni w taki sposób, że czytelnik zaczynał darzyć ich sympatią, lub wręcz przeciwnie. Wszystko zostało tak dobrze opisane, że czułam się jakbym była częścią tej opowieści, a nie tylko czytelnikiem. Pióro Stephenie Meyer uległo poprawie i czyta się Intruza o wiele przyjemniej, niż cykl Zmierzch, w którym motyw wampirów stał się dla mnie strasznie nużący.

 Książka dotyczy ludzi i obcych, jednak osoba Melanie mnie irytowała, a większą sympatią zaczęłam darzyć Wagabundę, a przecież, to ona była oprawcą, nawet wbrew swojej woli! Płakałam, gdy cierpiała, obgryzałam paznokcie, gdy groziło jej niebezpieczeństwo. Wiele razy się wzruszyłam, a przez ostatnie sto stron łzy spływały mi ciurkiem po policzkach. Przez całą noc i przez cały ranek nie byłam w stanie otrząsnąć się spod wpływu tej książki. Było wiele momentów, w których byłam pewna co się stanie dalej, jednak opisane wydarzenia w dalszym ciągu mnie zadziwiały.

 Intruz nie jest pozycją jedynie o miłości. Mówi o nadziei, cierpieniu i przyjaźni. Pokazuje różnice między nami - ludźmi, a istotami z kosmosu, które wbrew pozorom są od nas lepsze, chociaż bez oporów zabierają życie ludziom. Czy książkę polecam? Jasne, że tak! I to każdemu, bez wyjątku. Odbiega od pozycji, które są pisane w dzisiejszych czasach. Jeszcze nigdy nie czytałam książki o takiej tematyce i jestem szczęśliwa, że przeczytałam Intruza, a jedyne czego żałuję, to tego, że tak późno zabrałam się za jego czytanie.
Moja ocena: 6/6

20 komentarzy:

Każdy komentarz jest tu mile widziany. Podziel się ze mną i innymi czytelnikami swoimi przemyśleniami, opiniami czy nawet krytyką.

wtorek, 15 marca 2011

Udręka, Lauren Kate

Wydawnictwo: MAG
Data premiery: 10.11.2010r.
Liczba stron: 470

 Kto z Was czytał książkę pt. "Upadli" wie, że nie była to dobra pozycja i gdyby nie przepiękna okładka, to nigdy więcej nie sięgnęłabym po kolejne części tej serii. Nadal mam ogromny żal do wydawnictwa MAG za to, że do czegoś takiego, stworzyli tak piękne okładki. Ale do rzeczy...

 "Udręka" jest drugą częścią serii "Upadli", która dla mnie była jedną wielką pomyłką, dlatego z wielką ostrożnością zabrałam się za czytanie tej pozycji. Zbytnio przejęta nie byłam trzymając ją w rękach, jednak mój zachwyt -jak można było się domyślić- budziła okładka. Na początku dowiadujemy się, że Luce w dalszym ciągu jest z Danielem, który dla jej bezpieczeństwa przeniósł ją do szkoły dość niezwykłej, w której oprócz zwykłych ludzi uczęszczających na zajęcia, można wyróżnić grupę Nefilim (pół ludzi, pół aniołów). Bohaterka zawiera tam jak zwykle nowe przyjaźnie, zaczyna wykorzystywać tajemnicze cienie do poznawania swych przeszłych wcieleń i wzdycha z tęsknoty za swą największą miłością. Jednak wkrótce dowiaduje się, że nie była jedyną ukochaną Daniela, a on zaczyna mieć poważnego konkurenta w miłości.

 Czytając wyżej zamieszczony opis książki można dojść do wniosku, że pozycja jest beznadziejna, jednak tak do końca nie jest. "Udręka" bardziej mnie urzekła, aniżeli pierwsza część serii, mimo, że przez dużą liczbę stron wieje nudą i dopiero, gdy akcja zaczyna się rozkręcać (po ok. 300 stronie), to pozycja tak na prawdę mnie wciągnęła.

 Najbardziej podobała mi się porywająca akcja, czyli coś, czego brakowało mi w Upadłych. Tutaj ciągle coś się działo i właśnie to, potrafiło zainteresować czytelnika. Jeżeli chodzi o postać  Luce, to w dalszym ciągu była ona irytująca, chociaż nie w tak dużym stopniu jak poprzednio. Może wynika, to z tego, że przyzwyczaiłam się do bohaterki tego pokroju, mimo, że w dalszym ciągu, oprócz ciągłych rozmyślań na temat facetów, doszło jeszcze użalanie się nad sobą, ciągłe wyrzuty sumienia i inne zbędne zachowania, które mogłaby sobie autorka darować?

  Bardzo denerwowały mnie te ciągłe opisy bliskości Daniela i Luce. Były one praktycznie takie same, a te ciągłe namiętne pocałunki nudziły i zaczynały przyprawiać o ból głowy przy dłuższym czytaniu. Dla mnie, to była jakaś pomyłka. Niby wielka, jedyna, najpotężniejsza miłość, zaraz kłótnia, a chwilę potem kolejny, namiętny pocałunek. Jeżeli chodzi o inne postacie, to jest ich sporo, bo w końcu główna bohaterka zmieniła szkołę. Większość z nich została dobrze opisana i czytając jest się w stanie, wykreować wizję danej postaci.

 Ogromnym minusem autorki jest, to, że często rozpoczynała jakiś wątek i dopiero kilka rozdziałów później go zamykała. Miałam również problem z orientacją, bo do tej pozycji wiele razy zawitał chaos i bałagan, w którym się gubiłam i dopiero później jakimś cudem byłam w stanie się odnaleźć. Zakończenie szczerze mówiąc mnie nie zadowoliło, bo nie dość, że z równowagi wyprowadziło mnie zachowanie głównej bohaterki, której kompletnie nie rozumiem, to jeszcze pozostawiło po sobie -o dziwo-  niedosyt... Jednak, zapowiada się ono bardzo interesująco, więc nie pozostanie mi nic innego jak tylko cierpliwie czekać na kolejną część.

 "Udręka" nie jest pozycją ani dobrą, ani złą, więc komu mogę ją polecić? Jest ona skierowana głównie dla nastolatek, które od książki nie wymagają niczego innego jak dosyć mile spędzonego czasu. Sami musicie zdecydować czy chcecie sięgnąć po tą książkę czy nie, jednak mogę Was zapewnić, że jest ona lepsza od pierwszej części.
Moja ocena: 3/6

sobota, 12 marca 2011

Wymiana u Sabinki

Witam wszystkich!
 Dwa dni temu rozpakowałam przesyłkę z wymiany książkowej u Sabinki, załączam fotki jak wyglądała wcześniej paczuszka, przed dorwaniem się do niej:

Na dzień dzisiejszy dużo nie zostało, bo batonik i wafelek został zjedzony, a dwie herbatki wypite :) Za paczuszkę bardzo dziękuję, a przyszła w odpowiednim momencie, bo cierpiałam na brak cukru we krwi, a do sklepu nie chciało mi się iść.

 Obecnie większość dnia spędzam pod kocem z paczką chusteczek, Xylorinem do nosa i tabletkami do ssania. Choróbsko w końcu mnie złapało, a niestety na przerwę w szkole nie mogę sobie pozwolić, bo czeka mnie duża ilość sprawdzianów, które są też powodem tego, że nie mogę czytać tyle książek ile bym chciała.

 Każdy chyba słyszał o tragedii w Japonii... To jest na prawdę przerażające co ich spotkało. Wiem, że trzęsienia ziemi są u nich na porządku dziennym, jednak nie są one tak silne, a teraz jeszcze nastąpiło uszkodzenie elektrowni. Uwielbiam Japonię i Japończyków, więc jest mi ich tym bardziej żal.

W kwietniu mój brat jedzie do Chin na 3 tygodnie, więc przez ten czas będę obgryzała paznokcie z niepokoju, mimo, że są to dwa różne miejsca... Ale mu zazdroszczę, tyle Azjatów w jednym miejscu... :>
 Tak poza tym moje marzenie o zamieszkaniu w Japonii legło w gruzach po przejrzeniu kosztów życia np. zwykła bułka kosztuje na nasze 9 zł, no i jeszcze te ciągłe trzęsienia ziemi...

12 komentarzy:

Każdy komentarz jest tu mile widziany. Podziel się ze mną i innymi czytelnikami swoimi przemyśleniami, opiniami czy nawet krytyką.

piątek, 11 marca 2011

Crescendo, Becca Fitzpatrick


Wydawnictwo: Otwarte
Data premiery: 12.01.2011r.
Ilość stron: 396

 Wiecie jak wygląda dziecko, które otrzyma kolorowego lizaka, o którego wcześniej prosiło? Na jego twarzy pojawia się ogromny - zazwyczaj - szczerbaty uśmiech, a oczy nabierają dziwnego blasku. Tak jeż było ze mną (pomijając szczerby w uzębieniu), gdy w końcu dostałam tą książkę w swoje ręce od koleżanki z klasy.
 
"Szeptem" było książką, która być może wydawała się taka jak wszystkie - w końcu fabuła dotyczyła istot, które w dzisiejszych czasach są aż zanadto sławne - jednak miała w sobie, to "coś" co wciągało potencjalnego czytelnika od pierwszych stron - przynajmniej tak było ze mną. Jednak zawiodłam się, bo jak dla mnie, za szybko się skończyła i pozostawiła po sobie wielki niedosyt, jednak nie umiem określić czego mi tam dokładnie brakowało. Zabierając się za "Crescendo" nie oczekiwałam zbyt wiele; liczyłam na dobrą i przyjemną odskocznię od rzeczywistości.

 "Crescendo" opowiada o dalszych losach głównej bohaterki - Nory, która jest bardzo szczęśliwa, gdyż jest w związku ze swoim aniołem stróżem, który mimo swej tajemniczej natury i bardzo przystojnej twarzy, napawa bohaterkę pożądaniem. Bardzo go kocha, a z dnia na dzień, to uczucie się pogłębia, jednak... No właśnie - zawsze musi być jakieś "jednak" i nie wszystko idzie zgodnie z wymarzonym scenariuszem bohaterki, i w końcu Nora zaczyna nabierać wątpliwości czy jej ukochany nie jest zamieszany w tajemnicze morderstwo jej ojca, no i... Co robi w ramionach innej? 

 Muszę przyznać, że książka zrobiła na mnie wrażenie. Zacznijmy od okładki, która przez swą tajemniczość i mroczność nie jest może zbyt oryginalna, jednak okładki w tym stylu kojarzą mi się z tą serią i są miłe dla oka. Biorąc pod uwagę kolejne elementy książki zacznę od papieru, który jest moim ulubionym typem. Dotykając czcionki tusz się nie rozmazuje, dzięki czemu nie trzeba z ostrożnością zabierać się za czytanie. Jeżeli chodzi o styl pisania autorki, to uległ on znacznej poprawie i można, to zauważyć już od pierwszych stron. Akcja jest wartka i płynna, w wielu momentach wstrzymywałam oddech. Mimo, że wydawało mi się, że wiem jak postąpi bohaterka, to jednak wciąż mnie czymś zaskakiwała. 

 Jednak tak jak wspominałam: zawsze jest jakieś "ale" i krytyka nie obeszła również tej pozycji. Nora bardzo często denerwowała mnie swoim zachowaniem tak jak jej obiekt westchnień. Patch był zbyt tajemniczy. Niby dba o jej dobro, a jednak pozwala żeby spotkała ją krzywda, sam ją krzywdzi, a ta wciąż przy nim mięknie. W "Crescendo" pojawia się również dawny znajomy bohaterki, który nie zdobył już na początku mojej sympatii. Byłam pewna, że autorka stworzy miłosny trójkąt, który można spotkać w większości książkach, jednak spotkało mnie miłe zaskoczenie - Becca Fitzpatrick poszła inną drogą, co bardzo mnie cieszy. 

 Czytając tą pozycję, szybko można sobie wykreować odpowiednie zdanie o bohaterach, którzy są bardzo dokładnie przedstawieni. Jeżeli chodzi o fabułę, to była ona według mnie o wiele lepsza od pierwszej części i o wiele lepiej napisana. Jest na tyle ciekawa przez co myślę, że osoby, które zawiodły się na pierwszej części, mogą spróbować sięgnąć i po tą część. Książka strasznie wciąga i zanim się obejrzałam, byłam już przy końcowych stronach.

 Książką polecam wszystkim, jednak jest ona skierowana przede wszystkim dla młodzieży i nie każdemu może przypaść do gustu. Osoba, która ma już dosyć czytania o upadłych aniołach, nefilach itp., nie ma co zabierać się za tą serię - myślę, że tym bardziej nie przypadnie takiemu czytelnikowi do gustu.
Moja ocena: 5/6

13 komentarzy:

Każdy komentarz jest tu mile widziany. Podziel się ze mną i innymi czytelnikami swoimi przemyśleniami, opiniami czy nawet krytyką.

sobota, 5 marca 2011

Korsarze Czarnej Róży, Dorota Gadomska


Wydawnictwo:  Novea Res
Data premiery: 25.01.2011r.
Liczba stron: 336

 Na wstępie powiem, iż uwielbiam książki, w których mowa o piratach. Skąd owa miłość do ludzi siejących postrach na morzach i oceanach? Ano wszystko za sprawą serii napisanej przez Justina Sompera pt. „Wampiraci”. Tak więc z szybko bijącym sercem, obejrzałam Korsarzy Czarnej Róży ze wszystkich stron. Największe wrażenie zrobiła na mnie okładka, która jest naprawdę piękna i przyciąga uwagę obserwatora. Z nieukrywaną niecierpliwością zabrałam się za lekturę…

„Korsarze Czarnej Róży” jest książką opowiadającą o losach Roberty Loxley, która jest córką pirata i jego żony - Hiszpanki. Przez pierwszą część książki, która liczy ok. 50 stron, poznajemy historię wcześniejszych krewnych głównej  bohaterki. Za sprawą tego wstępu, dowiadujemy się dlaczego jej ojciec – Anglik, musiał uciekać z kraju i został piratem.  Przerzucając kolejne kartki coraz bardziej poznajemy nową panią Kapitan, obserwujemy jej przygody  oraz  śledzimy wyniki misji jakiej się podjęła, a mianowicie: dokończenie zemsty rozpoczętej przez jej ojca.  

 Książka zaczęła się bardzo obiecująco, a została napisana językiem prostym, łatwo przyswajalnym, który powinien zadowolić każdą osobę, która chce się zrelaksować przy książce popijając herbatę. Już sam pomysł autorki jest bardzo ciekawy, jednak w tej książce zabrakło gwałtownych akcji, rozlewu krwi czy dramatu. Głównej bohaterce wszystko idzie jak po maśle, ciągle kogoś swata i zawsze kończy się to na ślubie, i narodzinach dziecka. Dla mnie jest to zbyt sielankowe.  W Korsarzach Czarnej Róży brakowało mi też dokładnych opisów miejsc. Jeżeli były, to były zbyt skromne i nie mogłam sobie w pełni wyobrazić danego miejsca.

 Jako, że książka rozgrywa się głównie na wodzie i lądzie, to od czasu do czasu jakiś sztorm by nie zaszkodził, a w tej książce co? Ładna pogoda, słoneczko świeci, a morze jest tak spokojne, że aż sztuczne.  Roberty nie mogę nazwać prawdziwym piratem, ponieważ nigdy nikogo nie zabiła. A co to za pirat, który dobrze walczy, ale tylko napędza wszystkim stracha? 

 Mimo wszystko ta pozycja nie jest zła. Jest lekką opowieścią, przy której można się odprężyć. Wiele razy czytając ją czułam się jakbym stała na statku i obserwowała toczące się bitwy z boku. Czytanie jej było dla mnie przyjemnością, chociaż tych kilku wyżej wymienionych wad. 

 Więc komu mogłabym polecić tą książkę? Przede wszystkim każdej osobie, która chce miło spędzić czas bez korzystania z chusteczek  higienicznych.  Mimo najszczerszych chęci nie mogę książki wyżej ocenić, jednak za porządnie zrobioną książkę pod względem wizualnym - daję plusa do oceny.
Moja ocena: 3+/6
 
Książkę otrzymałam od wydawnictwa Novae Res, za co serdecznie dziękuję! 

10 komentarzy:

Każdy komentarz jest tu mile widziany. Podziel się ze mną i innymi czytelnikami swoimi przemyśleniami, opiniami czy nawet krytyką.

piątek, 4 marca 2011

Melancholia sukuba, Richelle Mead


Wydawnictwo: Amber
Data premiery: 12.01.2010r.
Liczba stron: 334

  Jak część z Was wie, serię zaczęłam czytać od drugiego tomu przez zwykłą pomyłkę. Cały czas chciałam przeczytać pierwszą część, aż w końcu teraz mi się udało. Autorką serii jest Richelle Mead, której powieści stają się bestsellerami. Co ciekawe, seria o sukubie została przeniesiona na ekran jako serial telewizyjny w USA, może na ekrany polskich telewizorów również kiedyś trafi?

 Sukub jest demonem, który żywi się energią odbieraną w czasie stosunku płciowego. Może zmieniać swoją formę i w jakikolwiek sposób zaspokoić partnera. Owym sukubem jest główna bohaterka - Georgina Kincaid, która marzy o miłości i prawdziwym związku, w którym nie musiałaby bać się bliskości, która mogłaby się skończyć odebraniem życiowej energii partnerowi, a tym samym - przyśpieszeniem jego śmierci. Georgina próbuje wieść normalne życie, stwarza pozory normalnej śmiertelniczki, która przyjaźni się z innymi nieśmiertelnymi m.in. wampirami. Do miasta przyjeżdża jej ukochany autor książek, w jej życiu pojawia się przeuroczy Roman, tuzin facetów marzy o randce z nią, a nawet ktoś lub coś zaczyna zabijać nieśmiertelnych. Główna bohaterka stara się znaleźć mordercę, jednak czy to nie skończy się dla niej tragicznie?

 "Melancholia sukuba" jest książką z gatunku urban fantasy, czyli akcja rozgrywa się w realiach wielkomiejskich z wątkami fantastycznymi. W tej pozycji występuje wątek romantyczny oraz kryminalny, który w umiejętny sposób został ze sobą przeplatany. Mimo, iż bohaterką jest sukub i głównym motywem książki powinien być seks, to jednak tak nie jest. Co prawda można w książce znaleźć opis stosunku płciowego, jednak ilość tego typu wątków jest bardzo mała w stosunku do całej pozycji. 

 Język jaki zastosowała autorka jest prosty, jednak dzięki temu lepiej czyta się tą pozycję. "Melancholia sukuba" jest bogata w wiele opisów i zabawnych dialogów, które nie są przesadzone. Czytając tą pozycję czujemy się jakbyśmy byli tuż obok i obserwowali jak zachowują się poszczególne postacie, dzięki czemu nie czujemy się znudzeni. Książka bawi i jest w niej wiele zabawnych motywów, jednak ta pozycja mnie nie wciągnęła. Nie wiem od czego to zależy, jednak z drugą częścią było to samo. Owszem, miło się czytało, przyjemnie leciał czas, ale czegoś mi tam brakowało, czegoś co nie pozwoliłoby mi się oderwać od lektury. Niektóre książki działają na mnie tak, że tracę poczucie rzeczywistości, szkoda, że tej nie mogę tej listy książek dodać...

 W książce szybko przywiązujemy się do bohaterów, jednak denerwowały mnie najbardziej momenty, gdy mężczyźni wprost lecieli do niej, gdy tylko ją ujrzeli. Rozumiem, że jest sukubem itd. i powinna przyciągać mężczyzn, jednak tego było jak dla mnie trochę za dużo. Kolejnym minusem było zachowanie jej ulubionego autora - Setha, nie mogłam go nazwać "mężczyzną", wiem że niektórzy żyją w swoim świecie, jednak ta postać była taka bez wyrazu.

 Muszę powiedzieć, że chyba pierwszy raz spotkałam się z książką, której bardziej podobała mi się druga część aniżeli pierwsza. Byłam w szoku, bo zazwyczaj jest tak, że pierwszy tom jest najlepszy, a pozostałe pozostawiają wiele do życzenia. Tak więc komu mogłabym polecić tą pozycję? Chyba każdemu kto ma choć trochę wolnego czasu oraz chęci. Książka nikomu nie zaszkodzi, a przynajmniej miło spędzi się czas, jednak jest to pozycja bardziej skierowana do kobiet, nie jestem pewna czy będzie w stanie zadowolić czytelnika płci brzydkiej (pomijając sceny erotyczne).

Moja ocena: 3+

6 komentarzy:

Każdy komentarz jest tu mile widziany. Podziel się ze mną i innymi czytelnikami swoimi przemyśleniami, opiniami czy nawet krytyką.

czwartek, 3 marca 2011

Zakładki do książek

Witajcie!
 Wczoraj pod wpływem chwili zrobiłam sobie nową zakładkę do książki, a dzisiaj żeby wymigać się od nauki na poprawę sprawdzianu z fizyki - zrobiłam 2 kolejne. Zestresowana nauką i ciągłymi sprawdzianami, kartkówkami i pytaniami, postanowiłam zrobić coś co mnie odpręża - więc wypadło na rysowanie.
Znalazłam atrament chiński i jakieś stalówki, więc zabrałam się do roboty i oto co z tego wyszło (są jeszcze przed sprayowaniem):

Moim marzeniem jest posiadanie zakładek z bohaterami moich ulubionych anime, więc żeby opóźnić naukę fizyki, zabiorę się za ich zrobienie :) 
 P.S U mnie z podejmowaniem decyzji, to zawsze ciężko, więc czy tą pierwszą zostawić w takim stanie czy pokolorować? :)

A ta na rozruszanie ręki przed szkicowaniem Suiseiseki z Rozen Maiden. Trochę mi oczęta nie wyszły:

14 komentarzy:

Każdy komentarz jest tu mile widziany. Podziel się ze mną i innymi czytelnikami swoimi przemyśleniami, opiniami czy nawet krytyką.

Blogger Template by Clairvo